niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 21

"Zamknęłam na chwilę oczy, które szczypały od płynących łez. Chciałam już wziąć ostrze i naciąć skórę, kiedy nagle ktoś mnie mocno przytulił. Byłam bardzo zdziwiona. Czyjaś ręka wzięła z mojej żyletkę. Widziałam krople krwi ściekające po zaciśniętej ręce. Nic nie rozumiałam.
-Jesteś naprawdę głupia, jeśli myślałaś, że ci pozwolę. Masz żyć, rozumiesz?


Chwyciłam delikatnie pokaleczoną dłoń. Była większa od mojej. Spojrzałam przez ramię. Janek. Janek przyszedł mi pomóc. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć.
-Jaś twoja ręka....- Chłopak spojrzał na dłoń, w której nadal miał zaciśniętą żyletkę.
-To nic.- Wzruszył tylko ramionami na ten widok.
-Trzeba to opatrzyć albo pojechać do szpit-
-Zosiu. Naprawdę nic mi nie jest. Opowiesz mi co się stało?- Nie wiedziałam co zrobić. Bałam się prawdy, na którą sama nie byłam gotowa.
-Nie chce rozmawiać tutaj. Możemy.... pójść do ciebie? Tam pomogłabym ci opatrzyć dłoń i byłoby mi łatwiej....- Na twarzy chłopaka było widać zdziwienie, więc szybko dodałam:
-Jeżeli nie chcesz to po prostu wrócę do domu.- Chłopak uśmiechnął się tylko na te słowa i podniósł mnie ze śniegu. Kawałkiem chustki owinęłam mu byle jak dłoń i ruszyliśmy dość szybko w stronę jego domu. Domu, z którego uciekłam. Bałam się reakcji Jasia na słowa, które miał zaraz ode mnie usłyszeć.

(Perspektywa Jasia)
Wracaliśmy do domu dość szybko. Zacząłem odczuwać ból i pieczenie dłoni, jednak nie chciałem tego pokazywać dziewczynie. Cieszyłem się, że zgodziła się ze mną porozmawiać. Poza tym, miałem rację sądząc, że lepiej by było pójść za nią. Spojrzałem na Zosię. Wyglądała na zagubioną. Kiedy stanęliśmy pod drzwiami dziewczyna wzięła ode mnie klucz i mi pomogła. Przed samym wejściem ostrzegłem dziewczynę, że nie jesteśmy sami w domu. Usiadłem na kanapie w salonie a Zosia poszła po apteczkę. Miałem de ja vi. Uśmiechnąłem się pod nosem. Dziewczyna usiadła koło mnie i bardzo delikatnie zaczęła opatrywać moje rany. Od tamtej rozmowy na śniegu nie odezwała się ani słowem. Chciałem jakoś zacząć rozmowę, kiedy Zosia zaczęła mówić:
-Jak byłam mała często spotykałam się z babcią od strony mamy. Bardzo ją kochałam. Jednak ta dość szybko umarła, parę dni po moich urodzinach. Po tym wszystkim nie utrzymywaliśmy kontaktów z rodziną mamy czyli między innymi z Zuzią, którą pewnie już zdążyłeś poznać. Stałam się czymś co przypominało robota. Miałam swoją rutynę i nie umiałam z niej wyjść. Rodzice nie ukrywali tego, że nie czują do mnie miłości. Nauczyłam się już żyć bez niej. Dlatego moja matka powiedziała, że nie potrafię kochać.- Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Nie pospieszałem jej. Wiedziałem jak ciężko jest jej o tym opowiedzieć.
-Wtedy pod tym drzewem, kiedy się mnie spytałeś co ja do ciebie czuję, uświadomiłam sobie, że bardzo mi na tobie zależy. Ale równie szybko doszłam do wniosku, że nie umiem ci tego odpowiednio pokazać. Dlatego uciekłam. Żebyś nie musiał się ze mną męczyć.- Zosia próbowała uspokoić plus wolnymi oddechami. Nie wiedziałem co powiedzieć na jej wyznanie. Było to dla mnie coś ważnego, że się przede mną otworzyła.
-Mi też na tobie zależy, Zosiu. I nie musisz mi jakoś szczególnie tego pokazywać. Ważne, że nie będziesz mi robić takich numerów jak dzisiaj. I proszę, żebyś uważnie słuchała co teraz powiem. Jeżeli ktoś cię kocha, szybko nauczysz się tego uczucia.- Z jej oczu popłynęły łzy. Już chciałem przepraszać, ale usłyszałem szept Zosi, która się mocno do mnie przytuliła.
-Dziękuje Jasiu. Naprawdę dziękuję.